Moje szkolne czasy, choć wspominam je z rozrzewnieniem, też nie były wolne od wyzwisk i umniejszania drugiemu człowiekowi. Złe słowa padały z ust dorosłych i rówieśników. Obgadywanie za plecami, pisanie obraźliwych liścików czy wyzwisk na szkolnych ławkach było powszechne. Praktycznie każdy z nas stawał się ofiarą mowy nienawiści, a nierzadko też przemocy fizycznej.
Wiele się zmieniło za sprawą internetu, a dokładniej możliwości komentowania wszystkiego w taki sposób, na jaki ma się ochotę, bez żadnych konsekwencji. Media społecznościowe pełnią funkcję tuby na ludzkie kompleksy. Można się tam wykrzyczeć, poobrażać kogo się da, postraszyć lub zaszczuć – i to do woli. Nikt nad tym nie czuwa, nikt tego nie kontroluje. Im krzyczysz głośniej, tym zbierasz więcej „lajków”, a twoje wypowiedzi stają się popularnymi na Tik-Toku viralami. Młodzi ludzie na to patrzą i czerpią wzorce. Według piramidy Maslova każdy pragnie akceptacji i uznania, a skoro nie może tego otrzymać, musi zaistnieć w inny sposób, często ten negatywny. Już nawet w świecie „gwiazd” mówi się o tym, by pisać – nieważne jak, ważne, by było o nich głośno.
Całkiem niedawno jedna z moich uczennic poprosiła, bym została z nią po lekcji. Okazało się, że chciała mi pokazać screen rozmowy między dwiema osobami z jej klasy. Chłopak napisał do dziewczyny słowa „kocham Cię”, a ona mu odpisała. Jednak to, co zobaczyłam, nie nadaje się do publikacji… Jak to? Przecież podczas lekcji siedzi przede mną miła, zdawałoby się koleżeńska i otwarta osoba, pozytywna i uśmiechnięta, zwyczajna czternastolatka. Która więc jest ta prawdziwa? Którą znam?
Ten i wiele innych przykładów hejtu na grupach klasowych, forach społecznościowych czy specjalnie do tego stworzonych grupach na komunikatorach jedynie potwierdzają, że w dobie wszechobecnej cyfrowej komunikacji granica między wolnością wypowiedzi a przemocą słowną zaciera się coraz bardziej. Najnowszy raport Marka Kochana „Polscy internauci na temat hejtu 2019–2024”1 to ważne i głębokie spojrzenie na zjawisko hejtu w polskiej przestrzeni internetowej. Zrealizowane w odstępie pięciu lat badania ukazują, jak zmienia się społeczna percepcja agresji słownej i jakie konsekwencje te zmiany niosą dla edukacji. Z raportu wynika, że Polacy coraz lepiej rozumieją, czym jest hejt. W 2024 r. łączony jest on przede wszystkim z wypowiedziami nacechowanymi nienawiścią, wulgaryzmami, atakami personalnymi i chęcią sprawienia przykrości. W porównaniu do 2019 r. wzrosła liczba osób utożsamiających hejt z wezwaniami do przemocy. Co ciekawe, mniej internautów deklaruje kontakt z hejtem (spadek z 52% do 45%), co może sugerować, że łagodniejsze formy przemocy słownej zostały znormalizowane i przestały być rozpoznawane jako hejt. To alarmujący sygnał dla edukatorów – przesuwa się granica naszej wrażliwości. Najmłodsza grupa badanych (15–24...
Hejterzy – współcześni „ludożercy”. Jak się ma hejt w szkolnej i pozaszkolnej rzeczywistości?
Hejt nie jest zjawiskiem nowym. Ludzie doświadczali przemocy słownej od zarania dziejów, zanim słowo „hejt” na stałe zagościło w słownikach. Zjawisko to ma głębokie zakorzenienie w historii kultury, relacjach społecznych, religijnych, politycznych i rodzinnych. Już przecież od czasów starożytnych przemoc (zarówno fizyczna, jak i werbalna) była integralną częścią życia społecznego. W antycznej Grecji czy Rzymie agresja słowna była elementem życia politycznego – obelgi na agorze czy oszczerstwa wobec rywali były na porządku dziennym. Przemoc fizyczna wobec niewolników czy „niższych klas” była nie tylko tolerowana, ale i systemowo uzasadniana. Przez wieki wcale nie zrobiło się lepiej. Epoki kolonializmu i nacjonalizmu przyniosły systemowe formy dehumanizacji – od rasistowskiej retoryki po pogromy i propagandę wojenną. Obraźliwe słowa stawały się narzędziem władzy.